Moje „kocie dzieci” mieszkają w całej Polsce: i tu, i tam, ale także i, niemalże, na całym świecie – bo nawet i w… Chinach, Argentynie czy USA. Wspominam o tym tylko dlatego, że wszędzie są one sobą i zachowują się dokładnie tak samo, jak wówczas, gdy były jeszcze kociętami, a w hodowli otaczano je miłością i chroniono przed stresem – nawet i tym najmniejszym. Takie układanie kocich charakterów niesie za sobą ich nieprawdopodobne zdolności, co do budowania i utrwalania więzi emocjonalnej z kochającymi je osobami i tworzonym przez nie światem. Często zatem wielu „posiadaczy” kotów nie wie, ba, nie ma zielonego pojęcia, jakimi wspaniałymi pupilami są koteczki, o ile tylko zapewni się im miłość i bezstresowe życie.

Historia wczorajszej nocy dotyczy białego Maine Coon (Faraon), który od dwóch lat mieszka w kochającym go domu na południu Polski. Należy, już na wstępie, podkreślić, że jest to historia z cyklu tych nieprawdopodobnych. Ale się wydarzyła, a zatem, jak najbardziej jest: prawdziwa.

Jak napisała nam właścicielka, wspomnianego wyżej, Faraona, koteczek nagle zapragnął wyjść do obszernego ogrodu, chociaż nigdy do tej pory w nocy tego nie robił. No cóż, kochany pupil – nasz pan i bez problemu wyszedł sobie przez uchylone w tym celu drzwi. Jego pobyt przeciągnął się jednak w czasie i zaniepokojona pani właścicielka, wyposażona w latarkę, wyruszyła na poszukiwania, które mimo nawoływań i generowania znanych koteczkowi dźwięków, zawsze skutecznie służących do zmobilizowania go, by natychmiast wracał do domu, nie dawały pożądanego rezultatu. Ot, koteczek „wyparował”.

Po kilku minutach z legowiska wygramoliła się Mojra (psica rasy Pitt Bull), której postać natychmiast zniknęła w czeluściach bezgwiezdnej nocy. Trwało to chwilę. Dosłownie po minucie, pojawił się Pitt Bull trzymający w pysku koteczka, co wcale nie było łatwą sprawą, bo jest on ciężki (waży około 10 kilogramów), ma obfite futro i długi ogon.